Dwie twarze Vivien

O ile Laurence Olivier był zaniepokojony, było jej dwóch. Jedną z nich była „moja Vivien”, najpiękniejsza kobieta na ziemi, jednak bez widocznej próżności; istota zaczarowana, radosna, życzliwa, nieskomplikowana, hojna; poruszająca się w obłoku perfum, wykwintna w manierach, nieskazitelna w swojej osobie, pełna wdzięku, smaku i zabawy. Ta Vivien trzymała 75 par białych rękawiczek owiniętych w bibułkę, a na noc przykrywała złożoną bieliznę serwetką z jedwabiu i koronki. Była utalentowaną aktorką, która pracowała dwa razy ciężej niż ktokolwiek inny; była inteligentna, kulturalna, znała się na literaturze, sztuce i muzyce; miała dziesiątki przyjaciół, którym była najbardziej wierna i czuła z korespondentów, których obsypywała prezentami, zachwycała się swoim dowcipem, opowieściami, zabawami. Była namiętną i troskliwą kochanką, idealną towarzyszką, kobietą, o którą żadna kobieta nie była zazdrosna, która kiedyś była małą dziewczynką, jaką wszyscy chcieli być. Była zbyt piękna, aby była prawdziwa.





valu centrum domu sklep miasto

Była bowiem inna Vivien, piekielna ryjówka, która wrzeszczała obsceniczne obelgi, która wiedziała, co do powiedzenia najbardziej raniące, która w histerycznej wściekłości wybijała szyby, zdzierała ubrania, biła i cięła tych, których kochała; kto uwiódł taksówkarza lub dostawcę; okresowo grubieje, brudzi, cuchnie i w końcu, po godzinach, tygodniach lub miesiącach koszmaru, padała bezradnie płacząc, nic nie pamiętając, błagając o to, kogo obraziła, aby dobra Vivien mogła pisać pokorne przeprosiny. Ta Vivien była kobietą chorą na ciele i duchu, która odmówiła konfrontacji z chorobą, aby oszczędzić sobie katastrofalnych interakcji alkoholu z lekami, które zażywała na gruźlicę, której ledwo rozpoznawała lub nie leczyła.

Anne Edwards (również biograf Judy Garland) zrobiła wiele dokopania się na temat obu aspektów Vivien Leigh i chociaż jest pod urokiem podmiotu, dość wyraźnie radzi sobie z szarpiącymi faktami, nawet jeśli czasami w tęczy fan-magazynowej hiperboli.

Kiedy uciekli razem, pozostawiając serdecznych małżonków i małe dzieci, Laurence Olivier i Vivien Leigh wierzyli, że są dla siebie stworzeni, z powodu wielkiej miłości, takiej jak pani Simpson i król, który właśnie zrezygnował z tronu. Byli przytłoczeni wzajemną potrzebą, uczuciami, których nigdy sobie nie wyobrażali, chciwością seksualną, która była oczywista dla każdego, kto ich obserwował. I to była prawda – zostały stworzone dla siebie. Oboje byli pozbawieni miłości jako dzieci. Jego ojciec był biednym pastorem, powściągliwym i niepokojącym; jego matka zmarła, gdy był chłopcem. Sprawa Vivien była dziwniejsza. Jej rodzice, ledwie z klasy średniej, żyli w Indiach uprzywilejowanym życiem, którego nie mogliby poznać w domu. Pan Hartley był maklerem, kobieciarzem, aktorem-amatorem, jego żona irlandzko-katolicka piękność, manipulująca i fajna. Jedyne dziecko kochało ojca, aktorów, książki, ładne ubrania, czułą amah, ale matka położyła temu kres, wysyłając sześciolatkę do klasztoru w Anglii. Odtąd Vivien widywała matkę raz w roku, ojca co dwa.



Posłuszne dziecko było głaskane i rozpieszczane, wybierane na najładniejszą dziewczynę w szkole, nagradzane wstążkami w religii. Kiedy miała 13 lat, rodzice dołączyli do niej w Europie na czteroletnią trasę koncertową. Ich małżeństwo było zbrojnym rozejmem, a Vivien mogła być zadowolona, ​​że ​​po drodze została w klasztorach. W wieku 18 lat została zabrana do Anglii, gdzie na balu wiejskim poznała miłego mężczyznę, którego miała poślubić, adwokata o nazwisku Leigh Holman; ambicje teatralne zostały zawieszone z powodu nieco rozczarowującej roli żony i matki. Holman, choć kochał ją wiernie, dopóki żyła, na początku nie potrafił zrozumieć jej potrzeby szczególnego, szlachetnego losu.

Ale znała swoją potrzebę, a spotkanie z Olivierem, wówczas idolem poranka, nie było przypadkowe. Ich pierwsze wprowadzenie nie wywarło na nim wrażenia, choć występowała już na scenie iw filmie, ale dla niej był to początek przeznaczenia. Podążyła za nim, a on został uwięziony przez jej blask i głód, które wiły się tuż pod jej cudowną powierzchnią. Od tego czasu nic, co mogłaby zrobić, nie byłoby wystarczające, by na to zasłużyć; go, aw miarę upływu lat i wzrostu jej własnych osiągnięć, czuła się coraz bardziej nieodpowiednia, rozpaczliwie niegodna geniusza, który wydawał się stawać coraz większy i bardziej niedostępny.

Kłopoty, choć żadne z nich tego nie zauważyły, zaczęły się od razu, gdy naciskał na nią, by aspirowała do wielkich, klasycznych ról: byli „jak kanibale”, powiedział później; największym dreszczem życia było ich przeżycie. Być może nie była to najlepsza rada dla pięknej, niedoświadczonej dziewczyny o cichym głosie. W nadchodzących latach, w swojej walce na śmierć i życie, by za nim nadążyć, grała wiele klasycznych ról dramatycznych z honorem, ale pod prąd; Jej prawdziwym mięsem były niedoskonałe romantyczne piękności, a to, co była aktorką, najlepiej odzwierciedlają jej role w Przeminęło z wiatrem, Tramwaju zwanym pożądaniem, Skórze naszych zębów i Pojedynku aniołów.



czy otrzymamy czwarty test bodźca w 2021 r.?

Scarlett O'Hara była jej pierwszą próbą uczynienia siebie godną Oliviera. Niechętnie pojechał do Hollywood, by zagrać Heathcliffa w Wichrowych Wzgórzach, a ona wkrótce poszła za nim; ale szukała czegoś więcej niż jej kochanka. Czytała Przeminęło z wiatrem, pewna, że ​​urodziła się jako Scarlett. Przekonanie nikogo nie poruszyło, dopóki nie umówiła się na spotkanie z Davidem Selznickiem podczas palenia starych planów, które przedstawiały Atlantę. Była egzaltowana: pasja, złość, łzy goniły się za jej śliczną, rozpaloną twarzą („wyrazy Scarlett”, ćwiczone w samolocie z Nowego Jorku). Część należała do niej.

Zrobił to, czego sobie życzyła: uczynił ją tak ważną jak Olivier, zdobyła Oscara, o którego był dziecinnie zazdrosny; ale nie był to rodzaj aktorstwa, którego nauczył ją szanować, iw praktyce uczyniło ją tak sławną, że nie mogła zdobyć innych ról. Nawet Olivier miał odmawiać ról, o które tak bardzo pragnęła, ponieważ wyrzuciłaby jego produkcję z nieładu – była zbyt sławna, zbyt piękna. I chociaż cała ta inteligencja, technika i gorliwa ciężka praca była w dużej mierze jej własnością — a nawet więcej: talent, urok, temperament — nie mogła wydobyć swojego cierpienia z powodu rezonansu, który mógł dać wielkie role, takie jak Lady Makbet, którą ona ostatecznie grał w sposób lekceważąco opisany jako „więcej niminy-piminy niż thunder-bundery”.

Dyscyplina i odmowa łączyły jej życie. Nauczyła się swoich części tak dokładnie - każdej intonacji, ekspresji i gestu - że mogła przez nie przejść przez sen; i często robiła to w stanie dalekim od normalnej świadomości. Jednak w najgorszym przypadku, gdy poza sceną szlochanie i histeria rozdzieliły ją, mogła przejść przed listem do publiczności perfekcyjnie. Oczywiście wiedziała, że ​​jest chora i ostatecznie polegała na jednym lekarzu, któremu ufała (zdiagnozował ją jako depresję maniakalną i zastosował leczenie szokowe), ale poza tym im mniej mówiło, tym lepiej. Choroba była czymś, co można było przezwyciężyć bez zamieszania; a bycie „umysłowym” było nieprzyzwoite, nieczyste.

Olivier nie był lepiej przygotowany do stawienia czoła sprawom niż Vivien. Najpierw przypisywał jej kłopoty alkoholowi i wyczerpaniu nerwowemu, które odegrały pewną rolę; ale po latach dogadzania coraz bardziej szalonej Vivien ze względu na swoją czarującą Vivien – prawdziwą Vivien, jak o tym myślał, ponieważ wadliwa ludzka całość była nie do przyswojenia – odłączył się, by ocalić własny umysł i karierę, i zakończył zakochuje się w bardzo zwyczajnej młodej kobiecie, aktorce Joan Plowright. To było coś więcej niż koniec długiego małżeństwa pełnego napięcia i samooszukiwania się; było to unieważnienie i zdrada wzniosłej miłości, o której oboje wspominali z udręką, gdy zanikała we wrogości i milczeniu. Ostatnia rozmowa pary, wyreżyserowana przez Oliviera, miała miejsce w Sardi, tuż przed czasem kurtyny, z Joan Plowright obok niego na bankiecie.

To nie był koniec Vivien. Miała jeszcze kilka lat z cierpieniami, sukcesami w teatrze i oddanym mężczyzną u boku. Był młodszym aktorem. Jack Merivale i chociaż nie mógł wypełnić butów Oliviera, to wszystko na dobre. Jej matka też, dość późno w ciągu dnia, była zawsze pod ręką; kiedy poczuła, że ​​się załamuje, Vivien mogła wezwać tę zaintrygowaną kobietę, by przeprowadziła ją przez kryzys. (Mając własną córkę Leigh Holman, Vivien była zagubiona: bycie matką było częścią, z którą prawie nie próbowała sobie poradzić). I miała swoich przyjaciół. najlepsi byli mężczyźni bez pociągu seksualnego do niej, jak Noel Coward i jej pierwszy mąż: z nimi można było zachować przyzwoitą, nieskazitelną pozory. Szczególnie Leigh Holman mogła zwrócić się o pomoc: ten dobry, tępy, oddany człowiek, którego Olivier wyszydzał za jego filistynizm, nigdy jej nie zawiódł. Na zdjęciu zrobionym w średnim wieku wyglądają jak najmilsza, najbardziej przeciętna para z klasy średniej. Czy mogły być, gdyby nie sprawiła, że ​​Olivier się w niej zakochał?

Jej ostatnie lata były szczęśliwsze niż wszystkie od czasu delirium romansu, choć nie było mowy o małżeństwie z Merivale: trzeba było być lady Olivier i pielęgnować pamięć o miłości, której ktoś taki jak Joan Plowright nigdy nie zrozumie. Gruźlica ją zabiła. Odmówiła potraktowania tego poważnie, choć musiała wolać to od prawie bezimiennej choroby, z którą szło w parze. Pewnej nocy, sama ze swoimi pamiątkami, kwiatami i starannie złożoną bielizną, z trudem wstała z łóżka, gdy płyn wypełnił jej płuca i utopił ją.

Zalecane