Telewizja potrzebuje naprawdę świetnej sagi kosmicznej. „Star Trek: Discovery” zbliża się, ale tęsknota pozostaje.

Simón Prades forLivingmax (Simón Prades forLivingmax)





Za pomocą Hanka Stuevera Starszy redaktor ds. stylu 8 lutego 2018 Za pomocą Hanka Stuevera Starszy redaktor ds. stylu 8 lutego 2018

Podczas gdy gazionerzy rywalizują o wystrzelenie najlepszych prywatnych rakiet, kosmiczna przygoda jest wyraźnie nieobecna w tej złotej erze telewizji. Dzisiejsi Ziemianie mają do wyboru bogato wyprodukowane programy o niemal wszystkim, co można sobie wyobrazić, osadzone w niemal dowolnym okresie, w tym wiele głęboko dystopijnych opowieści o przyszłości, w której ludzie częściej ubijają masło niż podróżują z prędkością światła.

Zamiast kosmosu, telewizja spędziła ostatnią dekadę obsesyjnie na punkcie wewnętrzny przestrzeń, rzeczy Philipa K. Dicka, w kółko. Kto mógłby policzyć wszystkie programy o podróżach w czasie, przesunięciu w czasie, przeskokach w czasie, zdigitalizowanych duszach, reinkarnacji, alternatywnych rzeczywistościach, równoległych wymiarach, sztucznym życiu, telepatycznych wycieczkach — wszystko to prędzej czy później dotyczy natury egzystencji (syntetyczne czy biologiczny? Papier czy plastik?). Chodzi o poszukiwanie prawdziwego ja w gąszczu technologii. Westworld, Altered Carbon, Black Mirror, Legion, Mr. Robot, The Leftovers: Naszym charakterystycznym gatunkiem jest egzystencjalny strach, wyrażony w liniach kodu.

Tymczasem idea ludzkich (lub ludzkich) postaci wsiadających na statek kosmiczny i udających się w miejsce namacalnie pełne przygód stała się — czym? Zbyt dziecinne? Zbyt korporacyjny? A może po prostu zbyt ambitny?



Historia reklamy jest kontynuowana pod reklamą

Pomysł wyprodukowania naprawdę świetnego, wysokiej klasy dramatu kosmicznego — czegoś równie dobrego lub lepszego niż Gra o tron ​​HBO, rozgrywająca się tylko wśród gwiazd i dziwnych planet — musi brzmieć dla kierowników sieci jako kosztowna i podatna na niepowodzenia, jak większość propozycji NASA dźwięk dla prawodawców. W obu kontekstach przestrzeń to ogromna inwestycja czasu i pieniędzy. Jest to gatunek, z którego nawet najbardziej rozrzutne sieci są zadowolone, by zostawić je studiom filmowym o głębokich kieszeniach, które polegają wyłącznie na sprawdzonych franczyzach.

Wczesny sukces „Star Trek: Discovery” pomaga CBS w walce z trendem cięcia kabli

Dopiero ostatnio, gdy wyścig o dominację nad treściami strumieniowymi trwa, sieci zaczęły szukać oryginalnego, kosmicznego dramatu akcji na żywo. HBO w tym miesiącu przelicytowało Apple TV dla J.J. Najnowszy pomysł Abramsa, obecnie zatytułowany Demimonde, który podobno dotyczy walki świata z potworną, opresyjną siłą. (W nieco pokrewnych wiadomościach, twórcy Game of Thrones właśnie zapisali się, aby nakręcić kilka filmów o Gwiezdnych wojnach.) Bliżej realizacji, Hulu robi film The First, twórcę House of Cards, Beau Willimona, dramat o załogowej misji na Marsa, z Seanem w roli głównej. Penn.



Przez lata telewizja wzorowała się na starych serialach Flash Gordon, drapiąc swoją przestrzeń i swędząc sci-fi tanio. Wraz z epoką kosmosu nadszedł Lost in Space i czysty, pierwotny Star Trek Gene'a Roddenberry'ego, z udziałem Williama Shatnera i Leonarda Nimoya.

Historia reklamy jest kontynuowana pod reklamą

Duch i werwa wynagrodziły tandetne efekty. Takie programy były skierowane do dzieci, ale prawdziwymi fanami okazały się kolejne pokolenia dorosłych o wysokim IQ — najbardziej wybrednych, najwybredniejszych, najtrudniejszych do zadowolenia, żarłocznie pobudliwych i najbardziej lojalnych fanów, którzy kiedykolwiek włóczyli się po tej planecie.

Jeśli chodzi o telewizję, zabierają swoje przyjemności tam, gdzie mogą je znaleźć. Rzadki jest program, taki jak Battlestar Galactica SyFy, który trwał cztery sezony dziesięć lat temu, kusząc widzów, którzy nigdy by nie pomyśleli, że mogą dać się porwać kablowemu dramatowi science-fiction.

Od tamtego czasu minął długi, samotny czas. Syfy nadal dostarcza okazjonalne serie w kosmosie, ale zwykle brakuje im przekonującego powodu, by się trzymać. Oryginalność jest często przeszkodą, nawet w gatunku, który jest szczególnie wyrozumiały zarówno dla frazesów, jak i pochodnych. Co robimy w kosmosie, oprócz buntu przeciwko władcom? Albo walczyć ze stworzeniami podobnymi do robaków? Albo ulec przerażającym infekcjom obcych? Kto nas uratuje, jeśli nie uwięziona w więzieniu łobuz i jej banda odmieńców w ich zardzewiałym frachtowcu?

Historia reklamy jest kontynuowana pod reklamą

Mówisz: w porządku, sprytne spodnie. Oto notatnik i długopis. Wymyśl swoją tak zwaną Grę o tron ​​w kosmosie w ramach zrównoważonego harmonogramu produkcji seriali telewizyjnych i budżetu.

jak detoksować z chwastów

To ciekawy eksperyment myślowy. Wkrótce, pozbawiony pomysłów, udaje się na półkę z DVD, szukając czegoś, co wymaga restartu. (Dune! Obcy!) Lub, jeśli się odważy, odwraca się do rzędów półek z książkami science fiction, które jęczą pod ciężarem niekończących się historii osadzonych w przestrzeni.

Prace Ursuli K. Le Guin, która zmarła w zeszłym miesiącu w wieku 88 lat, byłyby fascynującym i aktualnym miejscem do obejrzenia, z opowieściami o innych planetach i kulturach widzianych z perspektywy feministycznej, a czasem płynnej pod względem płci. Le Guin, podobnie jak wielu innych autorów, żałowała większości prób dostosowania swojej pracy do ekranu. Szczególnie nienawidziła tego, jak Syfy przekształciła swoją trylogię Ziemiomorze w przeciętny miniserial z 2004 roku. (Mimo to podobno próbowała ponownie wypróbować telewizję dopiero w 2017 roku, sprzedając prawa do jednej ze swoich najlepszych powieści, Lewa ręka ciemności, jako potencjalna seria).

Historia reklamy jest kontynuowana pod reklamą

Im dalej szukasz, tym bardziej staje się jasne: Telewizja miała tylko jedną kosmiczną sagę, która naprawdę czuła się jak w domu w medium. Akcja rozgrywa się w odległej, ale namacalnej przyszłości, za jakieś 250 lat, w której Ziemianie i inni utworzyli altruistyczny ideał wzajemnego szacunku i eksploracji — Federację planet.

Tak, wszystkie drogi (i tunele czasoprzestrzenne) w końcu prowadzą z powrotem do Roddenberry.

Star Trek: Discovery, Bryan Fuller i Alex Kurtzman w porywające i przyjemnie sprytne odrodzenie marki, kończy swój pierwszy sezon transmisji strumieniowej w niedzielę wieczorem w CBS All Access. Choć serial jest dobry, niesie ze sobą pewne wyjątkowe obciążenia. Nie tylko musi zadowolić fanów, ale także musi to być Star Trek, który może konkurować w erze szczytu telewizyjnego – jednocześnie przekonując widzów do zapłacenia za kolejną nową usługę subskrypcji strumieniowej (5,99 USD miesięcznie lub 9,99 USD bez reklam).

Historia reklamy jest kontynuowana pod reklamą

ten nerw z tego. Żółć — przeniesienie programowania sieciowego do zamkniętej społeczności. To sprawiło, że niektórzy z nas życzyli sobie, by Star Trek: Discovery był wielkim niewypałem.

I wydawało się, że możemy spełnić nasze życzenie. Z listą producentów i scenarzystów tak długą, jak paragon z CVS, Discovery miało swoją premierę w głównej sieci jako bezpłatna próbka z pospiesznym, mylącym i kiepsko wykonanym odcinkiem pilotażowym, w którym brakowało zwyczajowego instynktu Star Trek co do charakteru i tempa.

Nie wiedząc, że niepewność i oszustwo staną się głównymi tematami Discovery, łatwo było zepsuć wszystko inne w tym błyszczącym nowym programie. Co więcej, Discovery wydawał się wypłukany w pewnej, niewysłowionej CBS-ness w kluczowych kwestiach, takich jak dialog i estetyka.

Historia toczy się dalej pod reklamą

Discovery, którego akcja toczy się dziesięć lat przed oryginalną serią Star Trek, przedstawia nam najpierw skomplikowanego bohatera, antybohatera o imieniu Michael Burnham (Sonequa Martin-Green), przenikliwego i zarozumiałego pierwszego oficera na pokładzie USS Shenzou.

Reklama

Osierocona jako dziecko i wychowana przez ambasadora Wolkanów Sarka (James Frain), Burnham zostaje poproszona przez swojego mentora, kpt. Philippę Georgiou (Michelle Yeoh), o pogodzenie swojej opartej na logice osobowości z ludzką stroną.

Przyjaźń między dwiema kobietami wydaje się być kotwicą serialu, z wyjątkiem tego, że w spotkaniu z uśpionym plemieniem ksenofobicznych Klingonów Burnham podejmuje działania, które rozpoczynają wojnę między Federacją a Klingonami, niszcząc Shenzou i kosztując tysiące istnień — w tym Georgiou. Skazany na więzienie za zdradę, Burnham zamiast tego kończy jako tymczasowy tymczasowo aresztowany na USS Discovery.

Aby dowiedzieć się znacznie więcej, widz musiałby śledzić Star Trek: Discovery za pośrednictwem płatnej ściany, gdzie w trzecim odcinku (ostrzeżenia o spoilerach, ahoj) staje się znacznie bardziej przemyślanym i oryginalnym dodatkiem do uniwersum Treka — i tak, warto się zasubskrybować, wystarczająco długo na weekendową imprezę.

Historia reklamy jest kontynuowana pod reklamą

Okazuje się, że wielka tajemnica na pokładzie Discovery to nowy rodzaj podróży międzygwiezdnych, którą główny inżynier i naukowiec zaproponował Paul Stamets (Anthony Rapp) za pomocą maleńkich kosmicznych grzybów – tak, napęd zarodników — przetransportować statek kosmiczny z jednego końca galaktyki na drugi w mgnieniu oka.

Niedorzeczność tej koncepcji przesuwa poza zwykły szacunek Star Treka dla wiarygodnej nauki, a środkowe odcinki na krótko przechodzą w proceduralno-przygodowy styl starszych programów, w których odwiedzane są planety, dochodzi do spotkań, a czas desperacko ucieka na naprawę. jakiś chwilowy, zagrażający życiu kryzys. Jeśli jest to rodzaj Star Trek, za którym tęsknisz, nie szukaj dalej niż nietypowo pełna czci i zaskakująca tonalnie dramat Foxa, The Orville – w zasadzie powrót do iteracji Star Trek z lat 90.

Antyseptyczna, nostalgiczna podróż Orville'a tylko sprawia, że ​​dłuższa, bardziej poważna fabuła Discovery wygląda jak potężny krok naprzód. Opierając się na zróżnicowanym zespole pisarzy, reżyserów i obsady, postacie Discovery zmagają się z bardzo nie-federacyjnymi zachowaniami: statek jest pełen gniewu, wątpliwości, dwulicowych kolegów i wrodzonego strachu.

Doug Jones (który gra zwierzę ziemnowodne w nominowanym do Oscara The Shape of Water) daje ładnie odmierzoną, wyróżniającą się rolę komandora Saru, członka prawie wymarłej rasy humanoidów zwanej Kelpien, która została zniewolona i zaganiona dla innego gatunku ' dostaw żywności. Kelpiens rozwinął zdolność wyczuwania zbliżającej się śmierci; w takich momentach szyja Saru najeżona jest zwojami zagrożenia, ale jego zarządzanie lękiem czyni go idealnym, choć skonfliktowanym, członkiem załogi.

Historia reklamy jest kontynuowana pod reklamą

Klingoni, których od lat 60. robiono na różne sposoby, z każdym wyjściem stają się coraz bardziej brutalni; jednak Discovery zachęca widzów do nie tylko przelotnej myśli, ale też przedstawia wojowniczą rasę ze złożoną duchowością i głęboko zranioną dumą. To, czego najbardziej obawiają się w związku z pokojową asymilacją kultur przez Federację, to utrata ich dziedzictwa klingońskiego. Łatwo sobie wyobrazić, jak maszerują wokół pomników wojny secesyjnej z pochodniami tiki; w ten sam sposób Discovery sprawia, że ​​można im trochę współczuć.

Nic też nie warte jest to, że pod koniec sezonu postać, której widzowie nie mogą nie lubić, okazuje się być ostatecznym oszustem. Każdy, kto to widział, miał wiele do powiedzenia na ten temat, ale ilu ludzi może go nigdy nie zobaczyć?

Gdyby CBS był wystarczająco sprytny, by wyemitować Star Trek: Discovery w zwykłym telewizorze, zwroty akcji i wielkie ujawnienia serialu prawdopodobnie byłyby dość gadułą. Odkrywanie często pulsuje i skwierczy dzięki nowoczesnym ruchom telewizora — w tym ukłon w stronę naszej ukochanej, czekaj, co? przygody w przestrzeni wewnętrznej, kiedy statek przypadkowo wskakuje do alternatywnego wszechświata. Gdy całe ich istnienie zostało wywrócone do góry nogami, załoga Discovery musi zakwestionować i potwierdzić główne wartości Star Trek Roddenberry'ego. A kiedy to robią, jest to raczej wzruszający moment dla prawdziwych wierzących.

A jednak, tak sprawnie, jak się okazało, Star Trek: Discovery zaspokoiło tylko część głębszej tęsknoty. To tak, jakby wpatrywać się w nocne niebo, pragnąc fantastycznego dramatu kosmicznego pośród wszystkich możliwości, a ktoś ciągle wskazuje ten sam punkt świetlny, który jest Star Trek.

Czy to wszystko, co jest? Czy naprawdę jesteśmy tacy sami?

Star Trek: Odkrycie (15 odcinków) transmisje z finału sezonu w niedzielę o 20:30. na CBS All Access.

Zalecane