Paul McCartney czerpie z pół wieku piosenek, jak tylko on potrafi


Paul McCartney (z perkusistą Abe Laboriel Jr.) występuje w Verizon Center. (Zdjęcie: Kyle Gustafson/ForLivingmax)

We wtorek wieczorem Paul McCartney otworzył swój program, jak zwykle podczas swojej trasy One on One: z A Hard Day’s Night, jedną z największych i najbardziej rozpoznawalnych piosenek Beatlesów. To nieprawdopodobne, ale ta trasa to pierwszy raz, kiedy McCartney odkurzył przebój z 1964 roku, by zagrać go solo. Ale z jakiegoś powodu ten kamień milowy wydaje się niczym więcej niż ciekawostkami, ponieważ nawet jeśli nie słyszałeś konkretnej piosenki na żywo, wydaje się, że wszyscy słuchamy Beatlesów od zawsze.





Podczas pierwszego z dwóch występów w Verizon Center, McCartney uwolnił pieśni, anegdoty i wspomnienia z ponad półwiecza, jak tylko weteran ponad 2000 koncertów może: z popisem, precyzją i być może pewnym znużeniem. 74-letni McCartney jest zasadniczo definicją spry, gibkiej postaci w ciemnych dżinsach, białej koszuli i niebieskiej marynarce, która uderza w większość swoich nut, śpiewając i grając na gitarze, ukulele, pianinie i… oczywiście — jego kultowy bas skrzypcowy Höfnera.


Paula McCartneya. (Zdjęcie: Kyle Gustafson/ForLivingmax)
(Zdjęcie: Kyle Gustafson/ForLivingmax)

I choć jego fani mogliby być usatysfakcjonowani mniejszą ilością, McCartney popisał się swoją wytrzymałością, grając 38 piosenek podczas prawie trzygodzinnego koncertu. Obiecując nowe, stare i pośrednie, przemykał się po swoim katalogu, sięgając wstecz aż do „In pomimo całego zagrożenia” – piosenki nagranej przez poprzedników Beatlesów, The Quarrymen w 1958 – i tak niedawnej, jak zeszłoroczna współpraca Kanye Westa i Rihanny FourFiveSeconds .

detoks, który działa na chwasty

Zgodnie z oczekiwaniami, set został zdominowany przez Beatlemania, ale McCartney znalazł też czas na zarówno ulubione ulubione gry, jak i kultowe klasyki z jego lat Wings i solowych, a także mniej lubiany materiał z jego Nowy album 2013. I podczas gdy niektórzy z publiczności używali tego ostatniego na wycieczkę do hali, McCartney wydawał się nie mieć nic przeciwko. Możemy powiedzieć, które piosenki lubisz, powiedział tłumowi, żartując, że arena świeci jak galaktyka gwiazd w popularnych piosenkach, ale podczas innych wygląda jak czarna dziura.



Ten rodzaj skromnego humoru był prawdopodobnie najlepszą częścią występu McCartneya. W przerwach między utworami przywoływał początki ukochanych piosenek, wspominał Jimiego Hendrixa, składał hołd poległym towarzyszom i przekomarzał się z tłumem. Ta reprezentacja zapewniła chwile spontaniczności na koncercie, który – choć imponujący – za bardzo przypominał żywą muzealną dioramę, w której rockandrollowy śpiewnik był odtwarzany przed montażem retrospekcji i cyfrowych efektów wideo.

Nie chodziło o to, że miał na myśli głównie tłum w średnim wieku: koncert Paula McCartneya jest najdoskonalszym wyrazem nostalgii po wyżu demograficznym. Co nie znaczy, że w tłumie nie było młodych ludzi: McCartney przyprowadził na scenę dwudziestokilkuletnią szyldówkę i podpisał jej tatuaż Hey Jude na jej klatce piersiowej, żartując, że nigdy nie wiadomo, co się tu pojawi. Ten sentyment nie jest do końca prawdziwy, ale kto potrzebuje niespodzianek, gdy masz pół wieku wspomnień, na których można polegać?

czy warto stawiać na kryptowaluty?

(Zdjęcie: Kyle Gustafson/ForLivingmax)

Kelly jest niezależnym pisarzem.



Zalecane